piątek, 7 listopada 2014

Straszna proza ze starej prasy

Wertując stare gazety natknąłem się na to krótkie opowiadanie, zamieszczone 2 marca 1929 roku w Głosie Porannym.


Oto autor tego opowiadanka, Claude Farrere (1876-1957). Lubił pisać o egzotycznych miejscach, ale nie doczytałem się, żeby miłował jakoś szczególnie opowiadania grozy.

wtorek, 13 maja 2014

Prawdziwy opis przypadku z panem Waldemarem

Ilustracja autorstwa Harry'ego Clarka z 1919.



Edgar Allan Poe, bardziej dla żartu niż na poważnie napisał to opowiadanie. Co więcej, podczas publikacji nie zastrzeżono, że jest fikcyjne, co wywołało sporą konsternację wśród części czytelników, którzy wzięli je na poważnie. Mówimy o roku 1845, wtedy ludzie łykali takie rzeczy, a nie każdy miał taką wyobraźnię jak pan Poe. Samemu Edgarowi najwyraźniej sprawiło to frajdę, bo jeszcze przez czas jakiś lawirował ze sprostowaniem.
Fabuła opowiadania skupia się na zjawisku hipnozy, a w zasadzie niecodziennego jej następstwa. Samo zjawisko jako dość tajemnicze od początku budziło spore emocje, od strachu, do przypięcia łatki zwykłej szarlatanerii. Pomimo, że za prekursora hipnozy uważa się Franza Mesmera, zajmującego się nią już w XVIII w., to tak naprawdę dla medycyny i psychiatrii rozpropagował ją żyjący w XIX w. Károly Laufenauer. Określono różne stany hipnozy i generalnie wiązano ją ze zjawiskami magnetyzmu, bądź od nazwiska prekursora mesmeryzmu. Oczywiście powstały zaraz pytania, czy to bezpieczne i narodziło się sporo różnych historyjek o przypadkach, kiedy coś podczas hipnozy poszło nie tak.
W opowiadaniu mamy także do czynienia niejako z medycznym eksperymentem, narrator wprowadza mianowicie swojego przyjaciela w stan hipnotyczny w momencie śmierci. I w tym też stanie Waldemar umiera, ale okazuje się, że tak nie do końca, bo nadal można z nim rozmawiać, choć wiele ponad to, że jest martwy nie ma do powiedzenia. Jakoż oględziny lekarskie faktycznie potwierdzają...Pan Waldemar bezsprzecznie nie żyje. Po kilku miesiącach badań, nasz sprawozdawca decyduje się na wybudzenie przyjaciela z transu, co skutkuje dość nieoczekiwaną dezintegracją jego ciała. Po prostu gnije ono na oczach oniemiałego hipnotyzera...
Generalnie cała historyjka pomimo dość makabrycznego opisania stanu pana Waldemara, jakaś zbytnio straszna nie jest.
Ale od czego Roger Corman i jego adaptacje opowiadań Poe? Cormanowski Waldemar w hipnozie szuka ucieczki od bólu, co ma mu zapewnić znajomy hipnotyzer Carmichael, w zamian za udział w eksperymencie. Zmarły podczas hipnozy Waldemar cierpi i błaga Carmichaela, żeby go uwolnił z transu, czego ten mu z premedytacją odmawia. Stan ciała Waldemara coraz bardziej się pogarsza, bo ulega ono rozkładowi podczas trwania w letargu. Na koniec... Na koniec jest już horrorowo.

Rok produkcji: 1962
Reżyseria: Roger Corman
 Scenariusz: Edgar Allan Poe, Richard Matheson

Obsada:
 
Ernest Waldemar: Vincent Price
Carmichael: Basil Rathbone

 W skład tryptyku wchodzą ekranizacje opowiadań Poe: "Czarny Kot", "Morella" i oczywiście "Prawdziwy przypadek pana Waldemara".

















Vincent Price ucharakteryzowany na Pana Waldemara.


Po raz kolejny z Waldemarem spotykamy się w 1990, znów w antologii tym razem stworzonej przez włoski duet mistrzów kina grozy: Dario Argento i George'a Romero, przy czym ten ostatni jest odpowiadzialny za  opisywany segment.
Tym razem powód wprowadzenia pana Waldemara w hipnozę jest bardzo prozaiczny. Chodzi o kasę. Otóż pan Waldemar jest bogaty, dość niemłody i ma atrakcyjną żonę. Kobieta romansuje z lekarzem i razem wymyślają sobie, żeby męża wprowadzić w hipnozę i namówić go w tym stanie na przepisanie majątku na małżonkę. Zahipnotyzowany Waldek umiera, ale podobnie jak w poprzednich wersjach nie do końca. Jest natomiast bardziej mobilny i żądny zemsty.

Rok produkcji: 1990
Reżyseria: Dario Argento, George A. Romero
 Scenariusz: Edgar Allan Poe, Richard Matheson

Obsada:
 
Ernest Waldemar: Bingo O'Malley
Dr. Robert - Ramy Zada
Jessica Valdemar - Adrienne Barbeau

Oprócz opisywanego segmentu w filmie jest jeszcze jeden wykorzystujący wątki z prozy "Poe'go" - "Black Cat".






 Dawaj kasę dziadek! - Adrinne Barbeau w roli
pazernej żony
 


Na zakończenie komiks. Adaptacji dokonał Jose Cardona Blasi na łamach magazynu Psycho i zrobił to najwierniej, bez udziwnień i autorskich ingerencji.

Wydawnictwo:Skywald Publications
Scenariusz: Edgar Allan Poe
Rysunki: Jose Cardona Blasi
Rok: 1974
Liczba stron: 96













Hipnotyzer w tym brawurowo zilustrowanym opowiadaniu ma twarz samego mistrza Edgara.
















- Śpisz? - Spałem, teraz nie żyję...



I tyle zostało z pana Waldemara...

wtorek, 6 maja 2014

Weird Tales

Warto wspomnieć w kontekście opowiadań grozy o amerykańskim magazynie pulpowym "Weird Tales". Magazyn istnieje od 1923 roku i na jego łamach debiutowało wielu znanych pisarzy, a nie ustępowali im klasą również ilustratorzy. O niektórych z nich, jak Virgil Finlay zdążyłem już napisać wcześniej.

Okładka pierwszego wydania Weird Tales.

Periodyk miał swoje wzloty i upadki, co by nie powiedzieć trzonem jego popularności były opowiadania Lovecrafta i Howarda, po ich śmierci nastąpiło załamanie. W latach 50 padł w walce z komiksami i radiem, ale jak przystało na wszelkie upiorne twory, straszył nieśmiało wznowieniami na początku lat 70, by ostatecznie powstać z grobu w roku 1988. Od tamtego czasu ma się coraz lepiej, zyskując status kultowego wydawnictwa. Nowa gwardia fascynatów grozy i fantastyki zasila jego układ krwionośny pompując w jego żyły świeżą twórczość.










Na kartach "Weird Tales" znalazły się po raz pierwszy teksty takich autorów jak:

August Derleth - fascynat twórczości HPLA, twórca terminu "mitologa Cthulhu", który wykorzystał wiele nie ukończonych projektów samotnika z Providence. Ponieważ po śmierci HPLa miał trudności ze znalezieniem wydawcy dla jego twórczości, założył własne wydawnictwo Arkham House

Brian Lumley - kolejny wielbiciel HPLA, twórca znanego także w Polsce cyklu o wampirach "Nekroskop".

Donald Wandrei - Kolejna osoba z kręgu Lovecrafta, poeta i współzałożyciel Arkham House - wydawnictwa specjalizującego się w wydaniach dzieł w klimatach mitologii Cthulhu.

Henry Kuttner - Bardziej znany z opowieści fantastycznych, ale pisał jako młody człowiek także dla WT opowiadania inspirowane Lovecraftem.

Lord Dunsany - postać tak barwna, że zasługuje na oddzielną notkę. Lubił baśnie braci Grimm i Edgara Allana Poe, wysmażył własne opowiadania i sam stał się inspiracją dla wielu pisarzy m.in Lovecrafta i Tolkiena.

Ray Bradbury - Chyba najsławniejszy pisarz z dotychczas wymienionych, autor słynnych książek: "Kroniki Marsjańskie", "Jakiś potwór tu nadchodzi" i "451 stopni fahrenheita".

Richard Matheson - Pan znany z wielokrotnie filmowanej powieści "Jestem Legendą". 

Robert Bloch - Autor słynnej Psychozy, którą na warsztat wziął nie mniej słynny Alfred Hitchcock.

Robert E. Howard - Twórca najbardziej "oczytanego" barbarzyńcy - Conana z Cymerii.

I niespodzianka - Tennessee Williams - wybitny amerykański dramaturg trochę jakby nie z tej bajki.

Jak widać niemal wszyscy wymienieni wyżej panowie pozostawali pod wpływem twórczości Lovecrafta. Niektórzy z nich tylko dlatego dotrwali w pamięci czytelników do czasów dzisiejszych.

środa, 9 kwietnia 2014

Pickman Muse (2009)


Reżyseria: Robert Capelletto
Scenariusz: Robert Capelletto

Obsada:
 
Barret Walz - Robert Pickman
Maurice McNicholas - Dr. Dexter
Tom Lodewyck - Goodie Hines
Joyce Porter - Land Lady














Na Festiwalu filmów na podstawie Lovecrafta (Lovecraft Film Festival CthulhuCon) odbywającym się corocznie w Portland, zaprezentowano w 2009 roku film niejakiego Roberta Capelleto pt. Pickman Muse, będący pełnometrażowym debiutem reżysera. Na festiwalu jak sama nazwa wskazuje promowane są produkcje oparte o twórczość samotnika z Providence, w tym wypadku dwóch zlepionych w całość opowiadań mistrza "Model Pickmana" i "Duch Ciemności". Poziom prezentowanych filmów bywa różny, od całkowicie amatorskich, do profesjonalnych. "Pickman Muse" oscyluje gdzieś po środku, ale moim zdaniem nie powinno to być podstawą jego oceny.
Robert Pickman jest samotnym malarzem, przeżywającym do tego kryzys twórczy. Boryka się również z problemami natury psychicznej, w czym pomaga mu zaprzyjaźniony lekarz, doktor Dexter. Robert mieszka w wynajmowanym pokoiku u usiłującej go wyswatać ze swoją siostrzenicą starszej pani. Wiedzie więc raczej monotonne życie, do czasu gdy niespodziewanie odzyskuję natchnienie i zaczyna ponownie malować. Zaczyna się niewinnie, od starego gotyckiego kościoła. Obraz przykuwa uwagę handlarza sztuką. Opowiada on Pickmanowi historię innego malarza, który swoją przerażającą twórczość także zaczął nie tyle nawet od tego samego kościoła, co od dokładnie tego samego obrazu, a skończył na wielokrotnych, makabrycznych morderstwach, Goodie Hinesa. Tylko dzięki interwencji ordynatora miejscowej kliniki psychiatrycznej, wspomnianego już wcześniej doktora Dextera, nie trafia do celi śmierci, lecz do szpitalnej izolatki. Obrazy Hinesa, tchnęły prawdziwą grozą, wywołując bardzo złe samopoczucie psychiczne i fizyczne, tych, którzy przyglądali się im zbyt długo. Pickman zdaje się podążać tą samą drogą, a inspiracja dla jego obrazów nie pochodzi z tego świata. Niestety, wkrótce tajemnicze siły, które pokazały malarzowi swój świat, zaczynają domagać się za to od niego zapłaty. W tym momencie pojawia się na scenie doktor Dexter. Zszokowany podobieństwem obrazów Pickmana i Hinesa, rozpoczyna prywatne śledztwo, odwiedzając na początek tajemniczy kościół, odkrywa istnienie prastarego kultu istot, które nie powinny nigdy istnieć.


Na film przeznaczono dość niski budżet, więc ci, którzy wymagają wyrafinowanych wrażeń audiowizualnych powinni go sobie darować. Ale byłbym niesprawiedliwy, umieszczając go wraz z innymi niskobudżetowymi shitami, które pojawiają się jak grzyby po deszczu epatując dużą ilością sztucznej posoki i cycatych laleczek. Tu niczego takiego nie uświadczymy, fabuła opiera się na popadającym w obłęd malarzu i badającego powód jego zachowania lekarza. Już samo to, że ktoś jeszcze potrafi nakręcić przekonywujący horror bez tych elementów zasługuje na pochwałę. Historia jest spójna, ogląda się ją z zaciekawieniem. Napięcie narasta i zdąża powoli do punktu kulminacyjnego. Bardzo ciekawym zabiegiem jest połączenie dwóch różnych opowiadań Lovecrafta w jedną całość. Fabularnie więcej jest z "Ducha Ciemności", tylko tam bohaterem jest pisarz, którego fascynuje ów właśnie tajemniczy kościół, natomiast w filmie zostaje on wymieniony na malarza będącego bohaterem "Modelu Pickmana", który budzi popłoch wśród znajomych, decydując się pewnego wieczoru na zaprezentowanie im swoich dzieł.
Film ogląda się w zasadzie jak teatr. Praca kamery raczej mało ciekawa i raczej nieruchliwa, widać że od strony technicznej nikt nie miał ochoty na żadne eksperymenty i wykorzystał klasyczne, proste ujęcia, parę zbliżeń w ciekawych momentach i kilka sztuczek z oświetleniem i może dobrze, bo po co przekombinować. Gra trochę drewniana, też kojarząca się z teatrem, u niektórych osobników trzecioplanowych wręcz makabryczna. Jeśli chodzi o środki przekazu totalna surowizna.
Film zdobył kilka nagród, wygrał między innymi na wspomnianym przeze mnie festiwalu w kategorii najlepsza adaptacja i myślę że całkiem zasłużenie.Co do wartości adaptacyjnych, to opowiadanie "Model Pickmana" jest tematem na oddzielną długą notkę wraz z licznymi wierniejszymi obrazami.


 Męczeństwo ośmiornicy?
 
 Niektórych obrazów lepiej nie oglądać.

wtorek, 25 marca 2014

Manilla Road - Droga do fantazji

Zespół gra tzw. metal epicki, wydając płyty od 1980 roku. Siłą kapeli jest niesamowity wokal Marka Sheltona, frontmana kapeli. Na pierwszych płytach można nawet mówić o muzyce progresywnej. Szczerze mówiąc po przesłuchaniu kolejnego zespołu grającej taką muzę, ciężko już dokopać się do czegoś wyjątkowego. Te najbardziej znane są najczęściej kopią czegoś wcześniejszego, wokale i muzyka zaczynają się zlewać, że trudno już rozróżnić nazwy. Manillę rozpoznam zawsze i wszędzie, więc znajduje w niej coś wyjątkowego. Jest to dla mnie też niezwykła wyprawa w świat fantazji, zaginionych królestw i odległych czasów. Takie muzyczne zilustrowanie światów rodem z literatury fantasy i mitologi jest właśnie charakterystyczne dla metalu epickiego.Pierwszą płytką na której Manilla nabiera swojej wyjątkowości jest Crystal Logic z 1983. Wyprawę przez Styks do świata umarłych opisuje utwór "Necropolis". Przyznacie, że niewiele zespołów w roku 83 grało już tak odważnie. Epicki klimat podkreśla 12 minutowe, balladowo rozpoczynające się "Dreams of Eschaton". Eschaton jest końcem wszystkiego, przeznaczeniem świata. Podniosły akcent w sam raz dla wokalnych popisów Sheltona i na zakończenie płyty.





Tematykę przeznaczenia i tajemnice losu świata muzycy podejmują dość czesto, dopatrując się ich zapisania w gwiazdach, jak choćby w moim ulubionym numerze z kolejnej płyty, traktującej o czasach arturiańskich "Open the Gates" - "Astronomica".
Z każdą kolejnym albumem jest coraz ciekawiej, coraz lepiej wszystko brzmi. Historia miesza się z fantazją na "Deluge". Od prastarych rytuałów i wypraw morskich w nieznane do smutnego losu dziewicy orleańskiej w "Divine Victim". Głos Sheltona brzmi w tym utworze niesamowicie, sprawia wrażenie przebijającego się z daleka przez dźwięk gitar. W samej muzyce pojawiają się wpływy muzyki progresywnej, utwory stają się rozbudowane i wielowątkowe, czego przykładem 8 minutowe "Deluge".

  Oryginalna okładka winylu, przez fanów uważana za lepszą.


To okładka do reedycji Mystification na cd. W opowiadaniu Poego,
na bal okrutnego i bezdusznego księcia Prospero przybywa sama
śmierć...


Z czasem w twórczości widać coraz większą inspirację trashem. "Mystification" atakuje zmasowanymi partiami gitar, za którą niemal chowa się wokal, przy czym muzyka jest niezwykle klarowna. Jej tematem przewodnim jest twórczość mistrza grozy, Edgara Allana Poe. "Zagłada domu Usherów", stworzyła podwaliny pod "Haunted Palace", "Masque of Red Death", gdzie bicie zegara zwiastuje nadejście niechcianego gościa, nie trzeba nikomu przedstawiać, wszak chodzi o klasyk, czyli "Maskę Czerwonego Moru". Rozkłada mnie na łopatki magiczna wręcz ballada, (choć nie w sensie łagodnego grania) poświęcona według mnie Edgarowi, czyli utwór tytułowy "Mystification". Gdy słucham tych rozpływających się dźwięków gitary i śpiewu Sheltona o tajemniczym poecie, który znalazł w pradawnych manuskryptach klucz do zakazanej wiedzy lub szaleństwa, staje mi przed oczyma obraz Michaela Whelana "Mad Poet". Być może faktycznie geniusz z szaleństwem dzieli bardzo wąska granica (podobno tak jak miłość z nienawiścią, ale to chyba nieprawda?). Żeby zostać szaleńcem, wystarczy być niezrozumiałym przez współczesnych sobie ludzi. Po latach okazuje się, że wariat był geniuszem wyprzedzającym swoją epokę, albo... nic się nie okazuje bo jego postać ginie bezpowrotnie w pomroce dziejów...

Michael Whelan "Mad Poet"

Na płytce nieśmiało jeszcze zarysowuje się sylwetka innego mistrza mrocznych opowieści. Mowa o Lovecrafcie, który jednak na dobre rozgości się w tematyce płyt późniejszych. W utworze "Children of the Night" obok panteonu mitycznych i literackich bogów pojawia się Cthulhu. Zresztą nie tylko on, Crom to bóg słynnego cymeryjskiego barbarzyńcy z opowiadań Roberta E. Howarda - Conana.
Końcówkę płyty miażdży młot Thora w utworze "Death by the Hammer".
Na "Out of the Abbys" nie ma już lekko. Trash rządzi. Kiedyś słyszałem, że polega na robieniu maximum hałasu przez minimum ludzi, co idealnie sprawdza się w przypadku tego trzyosobowego zespołu. Wokal Sheltona nabiera drapieżności, a brzmienie wytworzonej ściany dźwięku porównywalne w tamtych czasach może być tylko chyba ze Slayerem. Tekstowo i brzmieniowo coraz bliżej horroru. Rozpoczyna się od ostrego "Whitechapel". Zresztą czyż numer traktujący o wyczynach niesławnego Kuby Rozpruwacza w tej właśnie podłej dzielnicy Londynu może brzmieć inaczej?
W tekstach przewijają się mroczne opisy makabrycznych rytuałów i apokaliptyczne wizje panowania pradawnych bogów na czele ze wspomnianym już lovecraftowskim Cthulhu. brzmieniowo cały czas nie jest lekko, chwile wytchnienia daje tylko spokojniejsze "War of Heaven". No i mamy ukłon w stronę kolejnego speca od literackiej makabry - Clive Barkera w utworze, skojarzonym być może przez niektórych z dość niestarym filmem "Midnight Meat Train" na podstawie jego opowiadania.
Wydawać by się mogło, że zespół będzie dalej podążał w tym kierunku. Ale nie. Może dlatego, że płyta nie została dobrze przyjęta przez fanów. O ile "Mystification" kojarzy się z Edgarem Allanem Poe, to "Courts of Chaos" poświęcona jest Lovecraftowi. Jest płytą zaskakująco spokojną jako całość, wzbogaconą brzmieniem klawiszy. Panowie nie zrezygnowali z grania ciężkiej muzy, ale nie jest już tak ostro jak na poprzedniej. Od elektronicznych brzmień intra przechodzimy w żywiołowy "Dig me no Grave". Hmm, jest takie opowiadanie Roberta E. Howarda, inspirowane niewątpliwie prozą jego dobrego znajomego, Lovecrafta (jaki ten świat jest mały) wydane nawet w serii zeszytów "Nie Czytać O Zmroku", gdzie można je sobie przeczytać pod nazwą "Nie kop mi grobu". Maniera pisania obu panów jest w pewnym sensie podobna, mimo różnych okresów przez nich opisywanych. W prozie Lovecrafta przebrzmiewają tylko echa czasów, w których akcje swoich opowiadań umieszczał Howard. Na płycie ich koncepcje łączą się w całość... np w skład wymyślonych przez Howarda ksiąg Skelos wchodzi tajemniczy Necronomicon HPLa.
Po coverze Bloodrock "D.O.A" (skrót oznacza Dead On Arrival i jest policyjnym terminem oznaczającym znalezienie denata w momencie przybycia na miejsce zbrodni) kolejny wspaniały utwór - "Into the Courts of Chaos". "'The Beyond" to żywa muzyczna aranżacja opowiadania Lovecrafta.
Na płycie w sumie nie ma słabego numeru i stoi u mnie na piedestale obok "Mystification". Tym bardziej dziwi załamanie dalszej kariery zespołu i nagłe zakończenie jego działalności w roku 1991. Podobno muzycy kłócili się do tego stopnia, że nie chcieli nawet równocześnie przebywać w studiu. Wydany w rok później "Circus Maximus" z obrazoburczą okładką jest w zasadzie solowym projektem Sheltona i dwóch innych muzyków, sygnowanym przez wytwórnię ze względów marketingowych logiem Manilla Road bez wiedzy Marka i płytą delikatnie mówiąc przeciętną.





Błazeńska okładka odbiega stylem od  innych koncepcji zespołu.

Reaktywuje się w 2001 roku doskonałym koncept albumem "Atlantis Rising". Jest to fantazyjna podróż do zaginionych krain takich jak "Lemuria", czy Atlantyda (utwór tutułowy). Gitara maluje tu niesamowite pejzaże, śpiew Sheltona przechodzi chwilami wręcz w growling, by za chwile zabrzmieć znów delikatnie, dłuższe utwory są przeplatane akustycznymi, bądź klawiszowymi przerywnikami.



Tą okładkę projektowała nasza rodaczka, Jowita Kamińska,
a płyta podzielona jest na trzy koncepty, po trzy utwory ilustrujące
zmagania Spartan w Termopilach, wątki Eneidy Wergiliusza
i opowiadanie R.E. Howarda "The Frost Giant Daughter".


Po reaktywacji zespół wydał 5 płyt, ostatnią w zeszłym roku o nazwie Mysterium. Tematyka pozostaje w kręgu starożytnej historii i mitologi, (Gates of Fire), sag Wikingów (Voyager), oraz klasycznej literatury fantasy i grozy (Playground of the Damned). Są to albumy konceptualne, trudne na pierwsze słuchanie do wchłonięcia i ciężko z nich wyłowić jakiś charakterystyczny numer. Wyjątkiem jest "Playground", który nawiązuje do najlepszych lat zespołu i tradycyjnie juz zawiera dawkę Poego i Lovecrafta, a nawet nawiązuje do "Grindhouse", Tarantino i Rodrigeza. Na zakończenie tej wyczerpującej notki jeszcze jeden utwór z tej płyty, trochę usypiający "Fire of Asshurbanipal". Aszurbanipal był asyryjskim królem, który podbił Egipt i Babilonię. I niech ktoś mi powie, że muzyka heavy metalowa nie jest pouczająca.







wtorek, 4 marca 2014

Ghoultown - Horror z Dzikiego Zachodu



Grozą wieje z Teksasu... Amerykański Ghoultown wywlecze wszystkich umarlaków z grobów i zatrzęsie kościotrupami wisielców na gałęziach drzew, grając diabelską odmianę country rocka zwanego potocznie hellbilly, lub gothabilly. Punkrockowe rytmy okrasza trąbka, jest ostro i z jajem.

Zdjęcie zespołu na torach. Cokolwiek nieaktualne,
ta pani, Queeno DeVamps już w zespole nie gra.

A szkoda...


So far...
Zespół nagrał następujące płytki i nie byłbym sobą, gdybym nie przytoczył soczystych grafik, które zdobią ich okładki

Tales From the Dead West (2001)
Give 'Em More Rope (2002)
Live From Texas! (2004)
Bury Them Deep (2006)
Skeleton Cowboys (2008) (7" vinyl single; hand-numbered, limited to 400)
Life After Sundown (2008)
Mistress of the Dark (2009) (Digibook CD/DVD feat. new Elvira theme song; limited to 2,000)
The Unforgotten: Rare & Un-Released (2012)





poniedziałek, 13 stycznia 2014

Clive Barker's Undying (2001)

Wydawca: EA GAMES
Data wydania: 2001
Scenariusz: Clive Barker
















Gdy myślę o Clive Barkerze, zastanawiam się gdzie go umieścić w panteonie twórców grozy. Nie jest wprawdzie takim mistrzem pióra jak chociażby King, ale muszę przyznać, że jego bluźniercze wizje mieszające perwersyjną rozkosz z wyrafinowanym cierpieniem są w jakiś sposób unikatowe. Seria Hellraiser z pewnością bije na łeb większość horrorowych cykli filmowych i za nią autor z pewnością zasługuje na laury. No i wolę poczytać jego, niż całą masę innych wyrobników, typu Deana Koontza (jemu wszakże też nie sposób odmówić kilku dobrych pomysłów).
Tym razem jednak nie będzie mowy o książce ani o filmie, tylko o grze. Bo Barker lubi się również bawić w scenariusze do gier, co w wypadku Undying nie wyszło wcale źle. Co więcej, jej akcja osadzona jest klimatach retro, co wyjątkowo lubię.
Akcja zaczyna się w roku 1923, kiedy to okultysta i weteran I Wojny Światowej, Patrick Galloway dostaje alarmujący list od znajomego, Jeremiaha Covenanta, w którym opisuje on swoje problemy z klątwą, jaka spadła na jego rodzinę. Klątwa pochłonęła już czworo rodzeństwa Jeremiaha, zamieniając ich w potwory, które próbują pociągnąć go za sobą. Patrick musi się zmierzyć z upiornym rodzeństwem, a tłem tego pojedynku będą nawiedzone domostwa, opuszczone katedry i gmachy opactw. Bohater odbędzie podróże w czasie i do innych, demonicznych wymiarów, tocząc potyczki z nawiedzonymi mnichami, demonami i troglodytami...

Patrick Galloway. Okultysta, nie dość że wyposażony w liczną broń, to jeszcze magiczne artefakty i wrodzone zdolności paranormalne. Wprawiony w boju na froncie I Wojny Światowej, z pewnością da sobie radę z hordami wrogów śmiertelnych i tych z zaświatów.




Klątwa niezbyt rodzinie Covenantów służy.

Z Patrickiem zwiedzamy ciekawe miejsca.